Recenzja filmu

Mężczyzna imieniem Otto (2022)
Marc Forster
Tom Hanks
Mariana Treviño

Odrobina otuchy

Kliniczny komedio-dramat: podnoszący na duchu, podładowujący witalne bateryjki i przypominający, by cieszyć się nawet z drobnostek. To mądrości może niezbyt wyszukane, ale nie zliczymy, ile
Trudno określić, czy przechodzący na emeryturę Otto Anderson (Tom Hanks) ludzi nie lubi czy bardzo się stara, by ludzie nie lubili jego. Minęło już kilka lat od śmierci żony, ale ciągle się nie pozbierał. Samotne przeżywanie żałoby stało się jego ponurą codziennością. Częste odwiedziny przy nagrobku to nie tyle momenty intymnych zwierzeń, co chwile, w których mężczyzna wyczekuje nieuchronnego. Otto nie ma nikomu nic zaoferowania. Przekonany jest także, że nikomu do niczego nie będzie już potrzebny. Ślepy zaułek. Samobójstwo to najszybsza droga, by dołączyć w zaświatach do ukochanej Soni (Rachel Keller). I, w jego przeświadczeniu, jedyna sensowna puenta życiorysu.

Świat technologicznie uciekł do przodu, "stare zasady" odchodzą w niepamięć, a spokojne dotąd osiedle jest regularnie nachodzone przez knujących deweloperów. W dodatku naprzeciwko wprowadzają się hałaśliwi sąsiedzi z dwójką dzieci (trzecie w drodze). Gadatliwa i wrażliwa Marisol (Mariana Trevino) bardzo chce się z zrzędliwym emerytem zaprzyjaźnić, a jej fajtłapowaty mąż Tommy (Manuel Garcia-Rulfo) zadaje mu coraz to głupsze pytania. Zgroza. Niepotrzebnie uwagę Otto odwraca również bezdomny, błąkający się wśród domów kot. Czy doświadczony przez los i wymagający opieki zwierzak będzie odpowiednikiem Otto? Być może.

Nawet przygodnie obeznany z familijnym kinem widz zorientuje się, że to nie czas, by nasz bohater zawisnął na zamontowanym w salonie stryczku. Pozostało bowiem jeszcze coś do zrobienia. "Mężczyzna imieniem Otto" to kino motywacyjne, nie rozliczeniowe. Wychodzące od tonów depresyjnych, ale z każdym kwadransem nabierające coraz więcej ciepła i przyjmujące formę apoteozy życia. To wizja baśniowa i wymagająca przymrużenia oka. Przekonująca na tyle, na ile wiarygodne potrafi być bezpieczne, hollywoodzkie kino.

Im bliżej ostatniego aktu, tym mocniej film Forstera uderza w aż nadto ckliwie i cukierkowe tony. Wcześniej dostajemy wgląd w całkiem złożony psychologiczny portret. Otto ma ma daleko posunięte ograniczone zaufanie do ludzi oraz mrukliwość Walta Kowalskiego z "Gran Torino". Dołóżmy do tego manieryzmy oraz niezmienną rutynę dnia, upodabniającą postać Hanksa do Melvina Udalla z "Lepiej być nie może". Andersona poznaliśmy oczywiście w książce, potem w pierwszej szwedzkiej adaptacji, ale ton i humor filmu Jamesa L. Brooksa wydaje się kolejnym właściwym punktem odniesienia. To również opowieść o wewnętrznej przemianie, dostrojeniu do rzeczywistości i opuszczeniu duszącej strefy komfortu.

Za dużo hałasu, za dużo problemów i niedokończonych spraw. Jeśli odejść, to godnie; wtedy, gdy panuje porządek, gdy wszystko jest ustawione, jak trzeba. Otto najchętniej zamknąłby się w sobie i skupił na umieraniu, ale ciągle go coś od tego odrywa. Pukanie do drzwi, prośba o pomoc, nieoczekiwana i nie mile widziana serdeczność. Twarda skorupa powoli zaczyna pękać, choć Otto nie przywykł do weryfikacji już podjętych decyzji. Zgodzi się zaopiekować dziećmi sąsiadów, ale następnego dnia nastąpi już koniec: wskoczy pod pociąg. Pomoże znajomemu chłopakowi naprawić rower, ale zaraz potem zaczadzi się w samochodzie. Przy życiu trzymają go nie tylko niespodziewane błahostki, ale również powracające z coraz większą siłą wspomnienia małżeństwa z Sonią. Na tym polu udaje się Forsterowi zbudować intrygujący paradoks. Wynikające z tęsknoty i nieprzetrawionego żalu powroty do przeszłości nie utwierdzają go w decyzji, by w końcu skutecznie pożegnać się ze światem, ale mobilizują do pozostania wśród żywych. 

Film punktuje dzięki ironicznym, pełnym cynizmu dialogom, często wieńczonym zgryźliwymi ripostami. Wiodąca relacja Otto i Marisol ma słuszną dynamikę i konieczną zmienność. Przechodząca od otwartej niechęci, przez kalibrację charakteru, po zaskakującą umiejętność wyrażania sympatii oraz, co może dla Otto jeszcze trudniejsze, wdzięczności. To kino ckliwe i na pewno przesłodzone. Kliniczny komedio-dramat: podnoszący na duchu, podładowujący witalne bateryjki i przypominające, by cieszyć się nawet z drobnostek. Mądrości może niezbyt wyszukane, ale nie zliczymy, ile filmowych i nie-filmowych istnień zdołały już uratować.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones